Jan Zaorski
Dr n. med. Andrzej Zaorski » Jan Zaorski
Pamięci mojego Ojca,
który całe swoje życie poświęcił walce i pracy
dla Polski, dla młodzieży i dla chorych
syn
Andrzej Zaorski
Jan Zaorski urodził się 6 maja 1887 roku w Krakowie (ochrzczony w kościele św. Wojciecha na Rynku Głównym), gdy jego rodzice, dr med. Bronisław Zaorski i Ludmiła z Miśkiewiczów, opuścili Warszawę w obawie przed represjami. Ojcem dr. Bronisława Zaorskiego był Franciszek Zaorski – aptekarz, zmarły w 1875 r. i pochowany w grobie rodzinnym na Powązkach. Natomiast wuj, dr Adam Zagórski, był powstańcem 1863 r., chirurgiem w oddziale Langiewicza (potem długie lata okulista w Rzeszowie).
Jan Zaorski egzamin dojrzałości zdał w gimnazjum klasycznym we Lwowie w 1906 r. Studia medyczne ukończył w 1912 r. w Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Zaraz po studiach został mianowany młodszym asystentem w klinice słynnego prof. Ludwika Rydygiera (w 1918 r. mianowanego generałem). W 1913 r. dr Jan Zaorski odbył kurs radiologii w Berlinie i kurs urologii w Hamburgu.
Por. dr Jan Zaorski. Różan nad Narwią (1916)
Po wybuchu I wojny światowej został we wrześniu 1914 r. powołany do wojska austriackiego jako chirurg szpitala polowego, następnie był dowódcą szpitala cholerycznego i adiutantem szefa sanitarnego XI korpusu do 24 grudnia 1914 r. Od 24 grudnia 1914 r. służył w Legionach Polskich.
Szpital polowy dr. Zaorskiego (reprodukcja z Kalendarza Legionisty 1916 r.)
Od 24 grudnia 1914 r. do 1 kwietnia 1916 r. był dowódcą szpitala polowego I Brygady Legionów Polskich.
Od 1 kwietnia do 24 grudnia 1916 r. był ordynatorem szpitala polowego w Lublinie. W Lublinie dr Zaorski poznał sanitariuszkę ochotniczkę Marię Jaczewską, córkę dr. Kazimierza Jaczewskiego, lekarza naczelnego Szpitala św. Józefa, wielkiego społecznika. Dr Jan Zaorski i Maria z Jaczewskich wzięli ślub we wrześniu 1916 r. w Katedrze lubelskiej. Dalej służyli w Legionach razem. Od 24 grudnia 1916 r. do 1 kwietnia 1917 r. ordynator szpitala legionowego w Piotrkowie. Od 1 kwietnia 1917 r. do 1 listopada 1917 r. lekarz batalionu w 5. pułku Legionów Polskich. Po rozwiązaniu Legionów dr Zaorski przeszedł do pracy cywilnej. Od 1 listopada 1917 r. do 1 czerwca 1918 r. był lekarzem powiatowym w Aleksandrowie Kujawskim i od tego czasu datuje się zauroczenie Ciechocinkiem, które pozostało na zawsze. Od 1 czerwca 1918 r. do 18 listopada 1918 r. lekarz powiatowy w Płocku. Tu urodziła się córka Barbara, późniejszy lekarz pediatra, pulmonolog. Po wybuchu wojny polsko-bolszewickiej dr Zaorski od 1 kwietnia 1919 do 1 kwietnia 1920 r. był dowódcą szpitala nr 905. Żona Maria pełniła w tym szpitalu służbę sanitariuszki.
Dr Jan Zaorski, Ignacy Daszyński i Józef Piłsudski – komendant I Brygady Legionów nad Nidą (1915)
W 1920 r. dr Zaorski osiadł w rodzinnej Warszawie. Został mianowany starszym asystentem II Kliniki Chirurgicznej Uniwersytetu Warszawskiego, której kierownikiem był wybitny chirurg prof. Zygmunt Radliński. W latach 1920–1931 dr Jan Zaorski odbywał roczne wyjazdy naukowe do Berlina (dwukrotnie), Brna, Wiednia, Zurychu, Paryża, Rzymu i Bere Sur Mer. W roku 1931 habilitacja z chirurgii na Uniwersytecie Warszawskim.
Od 7 grudnia 1930 r. do 1 sierpnia 1944 r. ordynator oddziału chirurgicznego Warszawskiego Szpitala dla Dzieci przy ul. Kopernika 43. Od 1 lutego 1931 r. dyrektor i ordynator Szpitala ss. Elżbietanek w Warszawie aż do lata 1940 r., kiedy Niemcy zarekwirowali szpital dla swoich chorych.
W latach 1934–1939 współredaktor i wydawca pisma „Chirurg Polski”, paroletni sekretarz Polskiego Towarzystwa Chirurgów, członek zarządu i wiceprezes. Członek Sądu Izby Lekarskiej Warszawsko-Białostockiej, członek Towarzystwa Higienicznego, członek Towarzystw Pediatrycznego, Ortopedycznego, Walki z Gruźlicą.
Z chwilą wybuchu II wojny światowej dr Jan Zaorski miał objąć dowództwo pociągu szpitalnego armii jako główny chirurg. Poszukując pociągu dotarł na wschód, do Tarnopola. Po wkroczeniu wojsk sowieckich udało mu się przedostać do Lwowa i oczywiście po cywilnemu, przez zieloną granicę dotrzeć w październiku 1939 r. do Lublina, gdzie byliśmy my z mamą. Z Lublina wróciliśmy niezwłocznie do Warszawy. Dr Zaorski natychmiast przystąpił do pracy w Szpitalu Elżbietanek i w Szpitalu dla Dzieci. Tak minął blisko rok. W lecie 1940 r. Szpital Elżbietanek zarekwirowali Niemcy. Dr Zaorski objął ordynaturę Oddziału Chirurgicznego Szpitala Czerwonego Krzyża, dokąd przeniósł się wraz z asystentami. Po paru miesiącach przed dr. Zaorskim stanęło nowe zadanie.
Jesienią 1940 r. doc. Jan Zaorski otrzymał od tajnej Rady Wydziału Lekarskiego UW zadanie zorganizowania studiów medycznych dla warszawskiej młodzieży, która sama, niezależnie, wystąpiła z taką prośbą. W marcu 1941 r. Szkoła rozpoczęła działalność. O historii Szkoły piszemy dalej. W 1943 r. dr Zaorski został wraz z synem Andrzejem aresztowany przez gestapo i uwięziony na Pawiaku. Po kilku miesiącach, dzięki staraniom żony i innych osób, zostali zwolnieni. Dr Zaorski powrócił do swej pracy jako dyrektor Szkoły – aż do wybuchu Powstania Warszawskiego. W czasie Powstania był naczelnym chirurgiem szpitala w gmachu PKO. Stracił wszystko, co posiadał. Zniszczeniu uległy także dobra Szkoły i wszystkie dokumenty.
Mimo tych przejść dr Zaorski zaraz po wojnie powrócił do pracy. Został profesorem chirurgii operacyjnej i anatomii topograficznej i już w maju 1945 r. rozpoczął wykłady i ćwiczenia oraz działalność naukową. Ogłaszał prace naukowe, był dwa miesiące w 1946 r. w Sztokholmie, w 1947 r. w Londynie na XII Kongresie Międzynarodowego Towarzystwa Chirurgów (przywiózł nową metodę operacji prostaty sposobem Millina).
W 1947 r. został mianowany przez ministra zdrowia konsultantem chirurgii województwa warszawskiego.
W 1949 r. został członkiem korespondentem Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, w 1951 r. członkiem zwyczajnym TNW. Brał czynny udział we wszystkich kolejnych zjazdach Polskiego Towarzystwa Chirurgów.
Doktor Zaorski doktoryzował 11 osób, wprowadził w swojej III Klinice Chirurgicznej (pawilon VI Szpitala Dzieciątka Jezus) nowoczesne znieczulenie śródtchawicze, a w stworzonym przez siebie zakładzie chirurgii doświadczalnej przeprowadzał doświadczalne operacje na psach w dziedzinie chirurgii naczyniowej i serca.
Ta ogromna praca i bardzo szeroki zakres obowiązków wraz z przeżyciami wojennymi i powojennymi podkopały zdrowie prof. Zaorskiego, który nigdy o siebie nie dbał. W 1955 r. nastąpiło porażenie mózgowe i mimo poprawy nie mógł powrócić do normalnej pracy. Na początku 1956 r. stan jego zdrowia pogorszył się i w dniu 10 marca prof. dr Jan Zaorski zmarł. Został pochowany na warszawskich Powązkach.
Szkoła Zaorskiego
Przytaczamy nigdzie niepublikowane wspomnienia doc. dr. Jana Zaorskiego.
Ulotka zawiadamiająca o otwarciu Szkoły
„Rok 1940 był tym, w którym najwięksi optymiści stracili nadzieję na szybkie zakończenie wojny. Zaczęto otrząsać się z klęski i oglądać się, w jaki sposób zmniejszyć szkody, jakie przyniósł nam czas wojenny na wszystkich polach. Szkolnictwo zostało rozgromione straszliwie. Wszystkie szkoły wyższe, licea i gimnazja zostały zamknięte, pozostawiono tylko szkoły powszechne, szkoły przejściowe do szkół zawodowych i pozwolono zorganizować rozmaite szkoły zawodowe. Przez tę szczelinę szkół zawodowych rzucono się, by ratować polską naukę i nauczanie. Powstaje szereg szkół zawodowych, które były niczym innym jak gimnazjami, liceami. W niektórych przemycano wyższą specjalizację i te stały się wydziałami uniwersyteckimi lub politechnicznymi. Należy podkreślić, że w tym czasie wyszukiwania sposobów nauki i nauczania personel nauczycielski stanął na wysokości zadania. Bez względu na własne bezpieczeństwo organizowano kursy tajne lub rozszerzano do możliwych granic program w szkołach dozwolonych.
W tym gorącym czasie wśród szkół zawodowych brakło szkoły sanitarnej. Nic podobnego nie istniało w czasach pokojowych, dlatego może wypadało, by taką szkołę zorganizować. A przecież istniała młodzież, która ten kierunek nauki uważała za cel swego życia.
W jesieni 1940 r. zgłosili się do mnie świeżo „upieczeni” maturzyści tajnych liceów, prosząc o radę, w jaki sposób studiować medycynę. Wskazywali, że naukę tajną zorganizowano już na niektórych wydziałach Uniwersytetu i Politechniki, dlaczego więc Wydział Lekarski nie organizuje nauki ich wzorem. Obiecałem sprawę zbadać, jakkolwiek podkreślałem znaczne trudności organizowania tajnych laboratoriów, pracowni lub klinik.
W tym czasie zgłosił się do mnie prof. Franciszek Czubalski oświadczając, że Wydział Lekarski powziął uchwałę, upoważniającą mnie do zorganizowania tajnego nauczania medycyny. Zachęcony w ten sposób z dwóch stron, postanowiłem podjąć się tego zadania, nie zapoznając trudności i niebezpieczeństw, które napotykam. Obmyślając plan działania doszedłem do przekonania, że studium zupełnie tajne nie rozwiąże właściwego programu medycyny, nauczania chemii bez laboratorium, histologii normalnej i patologicznej bez mikroskopowania, fizjologii bez ćwiczeń nie można sobie wyobrazić, o ile mają dociągnąć do normalnego poziomu. Dlatego zatrzymałem się na zorganizowaniu szkoły jawnej na wzór innych szkół zawodowych”.
Docent Zaorski, zawsze przepojony entuzjazmem i jak każdy chirurg umiejący pokonywać trudności, zarywając noce rzucił się w wir pracy, o której sam wspomina skromnie i ogólnie: „Pewne trudności miałem z ułożeniem programu, gdyż nie znajdowałem w innych szkołach zawodowych żadnej podobnej. Ostatecznie ułożyłem jakiś program, który mógł wyglądać wystarczająco zawodowo, rozumiejąc, że w tym formalnym wykazie zmieścimy treść, jaka nam będzie potrzebna. Ułożyłem podanie, załączyłem kilka odbitek programu i uzasadnienia potrzeby szkoły sanitarnej i wniosłem do Wydziału Szkolnego Zarządu m. st. Warszawy.
Czekałem od początku października do końca listopada i odpowiedzi nie było. Poszedłem więc osobiście. Odpowiedzi udzielił mi wicedyrektor Wydziału (Polak), że podanie jest spóźnione, rok szkolny rozpoczęty, więcej podań się nie uwzględnia. Zdawało się, że ten wyrok przesądzał sprawę. Po namyśle jednak doszedłem do przekonania, że trzeba spróbować szczęścia w innym wydziale Zarządu Miejskiego.
Świadectwo Szkoły Masażu (przedwojenne)
Posiadałem przed wojną własną Szkołę Masażu Leczniczego przy ul. Smolnej 30, zatwierdzoną przez Wydział Zdrowia województwa warszawskiego. Skorzystałem z tego i ponownie wniosłem podanie o zatwierdzenie szkoły do Wydziału Zdrowia Zarządu m. Warszawy. Ponieważ program Szkoły Masażu był bardzo specjalny i jednostronny, załączyłem uzasadnienie, że chciałbym program szkoły rozszerzyć na kształcenie pomocniczego personelu szpitalnego.
Dzięki temu szczęśliwemu zbiegowi okoliczności sprawa programu zostaje rozwiązana.
W tym czasie otrzymałem program szkoły niemieckiej dla asystentek lekarskich. Program ten zawierał rozliczne przedmioty kształcące asystentki w działach laboratoryjnych, pracowniach itp. i w naukach pomocniczych, w tak ogromnych ilościach godzin, że spostrzegłem, iż w nich zmieści się całe nasze studium lekarskie. Podanie zostało wniesione w grudniu 1940 r. W lutym 1941 r. odpowiedziano przychylnie, wobec tego przystąpiłem do zorganizowania Szkoły”.
Fotokopia pisma Izby Zdrowia wyrażająca zgodę na przekształcenie Szkoły Masażu w Prywatną SzkołęZawodową dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego
Materialne powstanie Szkoły
„Należało wyszukać lokal dla Szkoły. Oglądałem i oceniałem możliwości jej otwarcia w jednym z budynków szkół średnich, ale ostatecznie zatrzymałem się na gmachu uniwersyteckim medycyny teoretycznej. Gmach ten był w roku 1939, podczas oblężenia, uszkodzony. Rozbita ściana boczna otwierała wnętrze sali wykładowej farmakologii i patologii, meble były częściowo połamane i zestawione po kątach. Lepiej przedstawiała się część zajmowana przez fizjologię i chemię. Postanowiłem uzyskać ten gmach dla Szkoły, tym bardziej, że zarząd szkolny, niemiecki wojewódzki z pałacu Brühla, przystąpił do zabezpieczenia budynku. A uważałem, że budynek ten pozwoli nam urządzić tak, jak to powinno być w uniwersytecie; z drugiej strony sądziłem, że umieszczenie Szkoły w tym uniwersyteckim lokalu od razu podkreśli jej właściwy charakter. Zaniosłem znowu podanie do pałacu Brühla, przedstawiając program i potrzeby Szkoły. W tym urzędzie poszło mi gładko. Miałem nawet wrażenie, że ten radca szkolny chciał mi pomóc. Jakoś dziwnie gładko łykał argumenty i patrzył rozumnie. Otrzymałem przydział gmachu. Przysłano architekta (warszawianina), by obliczył, ile metrów kwadratowych Szkoła zajmie; czynsz określono od ilości metrów (nie wliczyliśmy korytarzy, schodów i ciemniejszych pokoi). Mimo to wypadło około 1700 zł miesięcznie. Na ówczesne ceny był to spory wydatek. Za to lokal nam dostatecznie odremontowano z przywróceniem centralnego ogrzewania.
Fotokopia pisma dystryktu Warszawskiego Wydziału Szkolnego przydzielającego Szkole budynek medycyny teoretycznej
Po pewnych staraniach uzyskaliśmy nie tylko gmach, ale także zapewniono nam odbudowanie zwalonej ściany zewnętrznej w zakładzie patologii ogólnej i farmakologii. Pewne trudności mieliśmy też z ogrzaniem i oświetleniem. W tych przypadkach jednak dopomogła nam bardzo firma remontująca gmachy, która nie pytając wstawiła w kosztorys remontu również centralne ogrzewanie i przewody elektryczne. Równocześnie z remontem staraliśmy się o liczniki elektryczne i koks. Tak ze strony elektrowni (Ficki), jak i (co było bardzo trudne) ze strony Centrali Węgla (Gorączko, Dębnicka, Wagnerowa) spotkaliśmy się z tak ofiarnym i obywatelskim stanowiskiem, że nigdy nam koksu nie brakowało. Trudności mieliśmy z przekroczeniem ilości kilowatów, co się zdarzało, tym bardziej że ktoś z nami wszedł w tajny kontakt i wypalał tyle kilowatów, że miesięczne kary za przekroczenia wynosiły 3–5 tysięcy złotych. Ale i na to poradzili opiekunowie nasi z elektrowni i karę zapłaciliśmy raz, późniejsze zaś anulowano.
Jeżeli się nad tymi sprawami dłużej zatrzymałem, to dlatego, by podkreślić, jakie mieliśmy trudności i ciężary finansowe, ile spotkaliśmy opieki ze strony tych, którzy mogli i chcieli nam pomóc. To było nieraz wielką przyjemnością i nagrodą za trud, kiedy po wystaniu się w rozmaitych ogonkach i przedpokojach wchodziło się do pokoju jakiegoś urzędnika i ten, gdy dowiedział się, że chodzi o młodzież uniwersytecką (a mówiło się to Polakom urzędnikom otwarcie), od ręki załatwiał lub sam biegał do kogoś innego, by sprawę natychmiast jak najpomyślniej załatwić.
Po remoncie rozmieściliśmy Szkołę następująco: na parterze na lewo – sala wykładowa, na prawo pierwszy pokój – kancelaria wspólna dla dyrektorów i biuralistek, drugi i trzeci pokój i sala ćwiczeń, gabinet prof. Czubalskiego, biblioteka, w której uczniowie mogli się uczyć, na I piętrze pracownia dr. Bronisława Zawadzkiego i Stanisława Gartkiewicza. Na tym samym piętrze odtworzono 3 sale ćwiczeń, 2 pokoje przygotowawcze, gabinet prof. Stanisława Przyłęckiego. Na prawo zorganizowano jedną salę wykładową, jedną salę ćwiczeń i gabinet profesorów.
Prof. Roman Poplewski – obok (en face) kol. Jan Łoziński (1941)
Ponieważ sekcji anatomicznych oficjalnie nie mogliśmy organizować, dostarczyliśmy studentom mokrych preparatów anatomicznych, tablic i żab żywych, które mieściły się w basenie pod fizjologią.
Kazano nam zapłacić za remont i określono czynsz. I tu spotkaliśmy się z dużymi ułatwieniami ze strony odbudowującej firmy. Ale czynsz płaciliśmy regularnie. Troszkę zimno było podczas pierwszej zimy i wiosny, ale nie mogliśmy od razu uzyskać wszystkiego; profesorowie musieli wykładać w zimowych paltach, ale młodzież przeważnie się rozbierała, tak ją zapał rozgrzewał.
Ponieważ młodzież straciła rok studiów z powodu okupacji, postanowiliśmy umieścić w programie pierwszego roku Szkoły dwa lata medycyny. Zyskaliśmy potrzebne dla tego celu godziny przez skrócenie ferii świątecznych i wakacyjnych.
Jak już powiedziałem, rozpoczęliśmy naukę, przy czym dwa lata ustalonego przez władze niemieckie programu zbiegły się z końcem okupacji (sic!). Rozpoczęcie roku akademickiego w r. 1941 odbyło się bez wystąpień oficjalnych, młodzież tylko prywatnie urządziła sobie nabożeństwo w kościele Akademickim.
Przy układaniu szczegółowego programu nauki konieczne było nawiązanie kontaktu z Wydziałem Lekarskim UW. Chodziło o uzyskanie w naszych warunkach odpowiednio wysokiego poziomu nauki, aby następnie nasze świadectwa egzaminacyjne mogły być uznane przez wszystkie polskie uniwersytety.
Na moją prośbę Wydział Lekarski UW delegował jako dyrektora naukowego Szkoły prof. dr. Stefana Kopcia. Od tej chwili wszystkie sprawy związane z programem Szkoły i jego zalegalizowaniem omawialiśmy wspólnie. Przed 10 marca 1941 r. mieliśmy program już podzielony na poszczególne przedmioty, osobiście byliśmy u wszystkich przewidzianych profesorów, zapraszając ich i asystentów do pracy w Szkole.
Nagle jednak prof. Kopeć wraz z synem Stanisławem i córką Marią zostali aresztowani i osadzeni na Pawiaku. W dniu 11 marca 1941 r. prof. Stefan Kopeć i jego syn zostali rozstrzelani w Palmirach z dużą grupą więźniów w odwet za zastrzelenie aktora Igo Syma, kolaboranta. Na stanowisku naukowego dyrektora Szkoły stanął wtedy prof. Franciszek Czubalski i był nim do końca, czyli do wybuchu Powstania Warszawskiego.
Zorganizowano kancelarię Szkoły: kwesturę prowadziła p. Cieszyńska, a samą kancelarię p. Janiszewska. Woźnymi – laborantami byli pp. Karol Lipiński i Feliks Matuszewski, którym pomagały żony. Obaj mieszkali w domach uniwersyteckich tuż koło gmachu medycyny teoretycznej.
Do pracy w Szkole zaprosiliśmy następujących wykładowców:
prof. Edward Loth
prof. Stanisław Przyłęcki
doc. Władysław Kapuściński
prof. Jerzy Modrakowski
doc. Aleksander Elkner
doc. Tadeusz Jaczewski
dr Stanisław Gartkiewicz
prof. Franciszek Czubalski
doc. Jan Zaorski,
a następnie:
doc. Remigiusz Stankiewicz
doc. Rajmund Barański
prof. Maksym Nikonorow
prof. Stefan Różycki
prof. Witold Gądzikiewicz
prof. Leon Padlewski
prof. Zdzisław Gorecki
prof. Marian Grzybowski
dr Jan Riemer.
Z tym zespołem zajęcia rozpoczęły się, mimo że była zima i dopiero pod koniec otrzymaliśmy przydział węgla dzięki polskim urzędnikom, p. Gorączko i p. Dębnickiej”.
Dalej doc. Zaorski wspomina: „Celowo rozpoczęliśmy cicho, by nie zwracać uwagi na Szkołę. Ale trudno było ograniczyć radość młodzieży i ich dumę, że studiują medycynę. Zaczęło być tak głośno, że przygodni pasażerowie w tramwaju musieli interweniować, by przyciszono rozmowy młodych, bo głośno wykrzykiwali: Idziemy na sekcję, zdajemy kolokwia itd. Te radosne wykrzykniki musiały mieć swój oddźwięk w urzędach niemieckich. Już w lipcu zostałem wezwany przez dr. Lambrechta w celu przedstawienia mu planów i programów naukowych Szkoły. Na tej wstępnej konferencji przedłożyłem mu te same programy, które uprzednio zgłosiliśmy do zatwierdzenia. Po przejrzeniu ich nie mógł im w pierwszej chwili nic zarzucić, powiedział mi tylko, że doszło do niego, że my stworzyliśmy tajną medycynę, i on na to nie może się zgodzić, bo nie idzie to po linii władz okupacyjnych; przestrzega mnie, że gdyby tak się rzecz miała, to będę osobiście za to odpowiedzialny. Wróciłem z tym upomnieniem do Szkoły, zwróciłem się prywatnie do studentów, żeby hamowali swoje publiczne wykrzykniki o Szkole, a z prof. Czubalskim postanowiliśmy dalej pracować w naszym kierunku.
Jednak garnizon niemiecki stacjonujący w Uniwersytecie starał się utrudnić nam zajęcia i pod koniec jesieni zamknięta została dla słuchaczy Szkoły furta uniwersytecka. Trzeba było w trybie pilnym otworzyć bramę od strony placyku przed kościołem ss.Wizytek i zbudować schodki z podwórka do naszego gmachu. Te schodki istnieją do dziś.
Nie było jednak spokoju koło naszej Szkoły.
We wrześniu przyjęliśmy nową grupę studentów, tym razem 200 osób. Naukę rozpoczęliśmy 3 września, kontynuując dla II półrocza dalszy rok studiów. Ukończyliśmy naukę w końcu lipca, a może 10 sierpnia. Zdawało się, że będziemy pracować spokojnie. Tymczasem znowu dostałem wezwanie od dr. Lambrechta, żebym się stawił, bo Wydział Szkolny żąda pewnych wyjaśnień. Okazało się, że Wydział Szkolny dopiero w jesieni 1941 r. natrafił na ślad naszej Szkoły poprzez pierwsze złożone podanie i chce nas sobie podporządkować. Trzeba było odbyć kilka konferencji z dr. Lambrechtem i jego pomocnikiem, by ich przekonać, że my jako szkoła zawodowa sanitarna podlegamy wyłącznie jemu, bo tak było przed wojną (podlegaliśmy Izbie lekarskiej). Baliśmy się radców szkolnych, by nas nie zaczęli kontrolować, dlatego woleliśmy się trzymać lekarzy urzędowych jako bardziej liberalnych (dr Lambrecht) i mniej skrupulatnych. W następnych okresach zmuszeni okolicznościami musieliśmy tłumaczyć się, że my jako Szkoła należymy do Wydziału Szkolnictwa, ale na razie było nam wygodniej zostać przy zarządzie lekarskim”.
Pomyślny rozwój Szkoły pozwolił na przyjęcie nowych wykładowców w osobach: doc. Mariana Stefanowskiego, dr. Romana Węglińskiego, dr. Stanisława Borowca, dr. Witolda Szcześniaka, doc. Stefanii Chodkowskiej, prof. Ludwika Paszkiewicza, dr. Marcelego Gromskiego, dr. Wacława Gąseckiego, dr Marii Afek-Kamińskiej, doc. Janiny Dąbrowskiej.
Rozszerzono pracownie chemiczne i histologiczne i uzyskano 15 mikroskopów, pożyczonych ze Szpitala Dzieciątka Jezus (zachowały się odnośne pisma).
Po zorganizowaniu Szkoły i podliczeniu wszystkich przewidzianych wydatków ustalono opłaty w wysokości: 60 zł wpisowe i 20 zł miesięcznie za naukę. Kalkulacja kosztów obejmowała opłaty za komorne, opał, sprzątanie, remonty, naprawy, odczynniki do ćwiczeń, szkło laboratoryjne, uzupełnienie pracowni histopatologicznej itp., sekretariat. Do tego dochodziły: pensje personelu pomocniczego, pobory wykładowców, rezerwa dla niezamożnych słuchaczy oraz tzw. wolna gotówka na gratyfikacje dla urzędników za załatwienie przydziałów itp. Bilans wypadał na zero. Docent Zaorski nie traktował Szkoły jako źródła zarobków. Powstałe nadwyżki finansowe (dwa, trzy razy w roku) przekazywał synowi Andrzejowi na cele konspiracyjne, również na zakup broni („belgijka” 7,65 mm i Walter 9 mm, tajna prasa). Zarobki wykładowców były wyższe w Szkole niż na kompletach i zależały od liczby godzin wykładów i ćwiczeń. Zachowane kwity opłat szkolnych (kol. Z. Cichy-Kraśnicka) opiewają na kwoty100 i 150 zł miesięcznie w latach 1943–1944 oraz opłaty za egzaminy po 5 zł. Doskonale zachowane dokumenty noszą podpisy sekretarek, p. Szymańskiej i p. Janiszewskiej, oraz stemple Szkoły. Należy dodać, iż początkowo (w 1941r.) opłaty wynosiły 60 zł, a słuchacze starszych lat, odbywający ćwiczenia w klinikach, żadnych opłat w Szkole nie wnosili. W kancelarii Szkoły prowadzona była normalna dokumentacja wykładów, ćwiczeń, zdanych egzaminów według terminologii uniwersyteckiej.
Zachowane kwity opłat szkolnych (kol. Z. Cichy-Kraśnicka) opiewają na kwoty100 i 150 zł miesięcznie w latach 1943–1944 oraz opłaty za egzaminy po 5 zł
Wszystkie zajęcia przebiegały spokojnie, z wyjątkiem dni, w których na mieście odbywały się łapanki. Wtedy telefony od rodzin ostrzegały słuchaczy o dzielnicach, gdzie „szaleją burze” lub „pada deszcz”. Szczególnie groźny był dzień, kiedy odbywał się ogólny egzamin z fizyki, a w całym mieście Niemcy przeprowadzali łapanki. Docent Zaorski przyszedł do Szkoły, nie pozwolił nikomu wychodzić, polecił paniom woźnym, Lipińskiej i Matuszewskiej, kupić pieczywo i kiełbasę (tak!), zrobić dużo herbaty i nikogo nie wypuszczał. Egzamin się odbył. Po południu nastąpiły odwołania alarmu, np. „świeci słońce”, „chmury ustąpiły” – i wszyscy spokojnie udali się do domów.
Wobec ogromnego zainteresowania młodzieży nauką w Szkole Zaorskiego jej dyrekcja zdecydowała przyjąć w jesieni 1941 r. dwie grupy słuchaczy, A i B, po ok. 180 osób każda. Nauka szła więc szerokim frontem i wszyscy mieli nadzieję, że uda się okupantów oszukać. Jednak spokój był do listopada 1942, kiedy to – jak wspomina doc. Zaorski – w sferach lekarskich województwa nastąpiły jakieś przesunięcia.
„Dr Lambrecht stracił swój autorytet, rozpoczął tam urzędowanie jakiś młody, bardzo krzykliwy SS-Arzt. Prócz tego obowiązki szefa Izby Lekarskiej objął nowy lekarz, powołując w jej skład prof. Edwarda Lotha mimo jego oporu. Ci nowi lekarze wraz z naczelnikiem Wydziału Oświatowego zaczęli węszyć i kontrolować działalność Szkoły. Stosując system szpiegowski i podchodząc niby przyjaźnie, usłyszeli od kogoś z Polaków, że mimo skromnego programu i lokalu Szkoła spełnia rolę tajnego Wydziału Lekarskiego. W ślad za tym przybyła do Szkoły komisja, złożona z dr. Lambrechta, SS-Arzta, szefa Izby Lekarskiej i dwóch radców szkolnych. Zwiedzili Szkołę, obejrzeli pomoce szkolne, byli obecni na egzaminie z anatomii u prof. Lotha. Jakkolwiek profesor, przeczuwając, czego szukają, obniżył znacznie poziom egzaminów, to jednak od czasu do czasu albo jemu, albo uczniom wyrwało się jakieś słowo łacińskie.
Wychodząc szef Izby Lekarskiej złożył na moje ręce powinszowanie, że wszystko znaleźli w porządku, ale uważają, że poziom jest za wysoki. Odbyto naradę nieledwie przed Szkołą, podczas której inni członkowie komisji (SS-Arzt i radca szkolny) wysunęli zarzut, że kierunek nauczania jest nadany wbrew zatwierdzonemu programowi, że jest to przekroczenie karalne, i postawiono wniosek, by dyrekcję Szkoły wysłać do obozu, a młodzież rozpędzić. Na to odpowiedział dr Lambrecht, że jakkolwiek przyznaje, iż nauka stoi na wyższym poziomie, ale nie radzi zamykać ani rozpędzać Szkoły, bo jest ona jawna i można ją obserwować, a w razie jej zamknięcia na miejsce jednej powstanie więcej, i to tajnych, które zupełnie wymkną się spod kontroli władz niemieckich. Stanowisko to zwyciężyło. Szkoły nie zamknięto, ale SS-Arzt wystosował do mnie list, który przetłumaczył i kazał wywiesić w holu Szkoły.
Treść listu, który nie spalił się wraz z całym archiwum, składała się z dwóch ustępów. W pierwszym zarzucano właścicielowi Szkoły, że nadużywa zaufania uczniów, gdyż mając niższy program obiecuje im jakieś wyższe przygotowanie, co stwierdzili nawet niektórzy wykładowcy Szkoły. Autor uważał podobne postępowanie za niezgodne itd. Drugi ustęp zawierał groźby na wypadek, gdyby w przyszłości stwierdzono przekroczenie programu – aż do zamknięcia Szkoły i represji wobec dyrekcji włącznie. Nauka szła dalej zwykłym, ustalonym uprzednio trybem (oryginał listu i tłumaczenie – p. Aneks).
Zostałem wezwany do pałacu Saskiego. Kiedy tam przybyłem, okazało się, że mam dać wytłumaczenie do Szkoły przed komisją lekarsko–szkolną, dwóch radców szkolnych i dwóch lekarzy. Pierwszy zarzut dotyczył tego, że przyjmujemy tylko maturzystów. Odparłem go mówiąc, że w myśl statutu przyjmujemy młodzież, która ma zdaną małą maturę i 18 lat (w statucie umyślnie wstawiliśmy 18 lat), młodszych nie przyjmujemy, gdyż byliby za słabi, szczególnie dziewczęta, do dźwigania chorych”.
List, o którym wspomina doc. Zaorski, został wywieszony na szkolnej tablicy ogłoszeń i wszyscy słuchacze potraktowali to jako poważne ostrzeżenie dla Szkoły, personelu nauczającego i studentów.
Na najbliższym wykładzie prof. Czubalskiego „nieznane ręce” położyły na katedrze biało-czerwone róże. Profesor bez słowa je przyjął.
Trzeba było w jakiś oficjalny sposób obniżyć poziom nauki. Postanowiono zmienić nazwy nauczanych przedmiotów. Zadanie to otrzymał do wykonania Andrzej Zaorski, który dobrał sobie do pomocy kol. Lucjana Szyszkowskiego. W krótkim czasie powstały nowe nazwy, które „omawiały” dotychczasowe, powszechnie w świecie przyjęte, np. zamiast parazytologii – nauka o pasożytach i ich zwalczaniu, anatomia – budowa ciała ludzkiego, fizjologia – budowa i działanie organizmu człowieka itp. Dyrekcja Szkoły zatwierdziła te nazwy, wprowadzając oczywiście poprawki. Następnie autorzy opracowali graficznie karty studentów, czyli uczniów. W karcie było podane imię i nazwisko ucznia, data rozpoczęcia nauki, a następnie nazwy przedmiotów i miejsce na stopnie z egzaminów. Karty zostały wydrukowane na sztywnym papierze w zakładzie Winiarskiego na Nowym Świecie przy ul. Wareckiej. Całe kartoteki wykonano w trzech egzemplarzach (dla bezpieczeństwa). Wypełnianiem nowych kart na podstawie dotychczasowych zapisów zajmowali się przez wiele nocy, zamykani w kancelarii, studenci Andrzej Zaorski i Lucjan Szyszkowski.
Po wprowadzeniu omawianych zmian (formalnych) nauka toczyła się dalej, ale gadatliwość młodzieży i dochodzące o tym sygnały do dyrekcji były niepokojące. Dość przyjazny Szkole ze strony władz dr Hagen został zastąpiony przez dr. Kohmanna, który w końcu marca 1942 r. skierował do doc. Zaorskiego i prof. Czubalskiego ostry list.
Po otrzymaniu tego listu dyrekcja starała się jeszcze usilnej wpłynąć na słuchaczy, aby utrzymywali w tajemnicy zakres nauki, ale efekty były krótkotrwałe. I wreszcie grom spadł na Szkołę w dniu 15 lutego 1943 r. o godz. 10.15. Przez gońca niemieckiego dostarczono polecenie natychmiastowego opuszczenia budynku Szkoły.
Rozkaz natychmiastowego usunięcia Szkoły z gmachu medycyny teoretycznej (15 lutego 1943 godz. 10.15)
Dla Niemców rozkaz ten równał się likwidacji Szkoły. Ale nie dla nas. Rozpoczęła się nagła ewakuacja majątku ruchomego, jak wyposażenie kancelarii, pomoce naukowe, tj. tablice, rysunki, preparaty na szkiełkach, parę mikroskopów, nieco odczynników. Zawożono to do pracowni prof. Stanisława Przyłęckiego na Nowym Świecie, do mieszkań prywatnych. Najtrudniej było z zapasami opału. Docent Zaorski był chory na ciężką anginę z ropniem w gardle. Do tego zadania został skierowany student Andrzej Zaorski, który zmobilizował wozaków, stojących koło pomnika Kopernika, aby wbrew Niemcom wywieźli opał. Trudności były duże, bo Niemcy zamknęli część dojazdu i węgiel oraz kłody drewna trzeba było wynosić przez piwniczne okienko. Złożyliśmy wszystko, za zgodą doc. Stankiewicza, na podwórzu Szpitala dla Dzieci przy ul. Kopernika. Mimo wielkiego zaangażowania wielu ludzi szkody były ogromne.
Docent Zaorski, pomimo choroby, już z domu zaczął poszukiwania nowego lokalu dla Szkoły. Myślał o gmachu gimnazjum Zamoyskiego, ale tam już byli Niemcy. Udało się wynająć najwyższe piętro w gmachu gimnazjum Górskiego przy ul. Hortensji. Miejsce bardzo dobre, dojście od ul. Hortensji i przez zawsze otwartą furtkę od podwórza domu przy ul. Nowy Świat 41. Były tam jednak tylko puste pomieszczenia. Znaleziono szybko wykonawców – hydraulików i dokonano przeróbek dwóch sal na pracownie. Doprowadzono gaz, wykonano zlewy blaszane i zainstalowano wiele kranów dla laboratoriów. Wygospodarowano też pomieszczenia na sekretariat, gabinet prof. Czubalskiego i klasy szkolne. Po 10 dniach ponownie rozpoczęły się wykłady. Prof. Różycki miał nawet wiele nietypowych preparatów anatomicznych, którymi lubił zaskakiwać słuchaczy na egzaminach. Pamiętam, że w podziemiach Anatomicum działał pan Gras, prosektor prof. Lotha, który dostarczał preparaty anatomiczne. Podobnie szybko uzupełniono preparaty mikroskopowe.
Nagle Niemcy uderzyli ponownie. Kiedy pierwszy kurs i drugi kończyły Szkołę, otrzymaliśmy wiadomość, iż dla chłopców szykowane są w arbeitsamcie wezwania do Rzeszy. Tu Szkoła nie mogła działać, każdy musiał sobie radzić sam. Okazało się, że urzędnicy w arbeitsamcie są kiepsko opłacani i znają wiele sposobów, aby wyjazd odwołać lub odłożyć. Ja przytoczę swój sposób. Razem z kolegą udaliśmy się określonego dnia i godziny do urzędu, gdzie oczekiwał nas urzędnik (Polak), który uprzednio otrzymał obfity „kosz delikatesów” – kawa, sardynki, alkohol – same niedostępne wtedy artykuły. Urzędnik okazał się solidnym partnerem do pertraktacji, nasze powołania zostały anulowane. Dodatkowo z moim kolegą, który całą sprawę nagrał, byliśmy w domu tego urzędnika na kolacji, ponownie wzbogacając ją wędlinami. Ostatecznie – jak wspomina doc. Zaorski – do Niemiec pojechał tylko jeden słuchacz, i to do miejscowości, gdzie było sporo zatrudnionych przymusowo Polaków.
Wiemy, jak toczyło się życie w Warszawie – w ciągłej niepewności i zagrożeniu. Na początku października 1943 r. doc. Zaorski wraz z synem Andrzejem zostali aresztowani.
Poniżej podaję skrót mojej (A.Z.) relacji, złożonej w Muzeum Więzienia Pawiak (Warszawa, ul. Dzielna 24/26):
„W dniu 4 X 1943 r. o świcie zostaliśmy aresztowani z naszego mieszkania przy ul. Wareckiej 9:
ojciec – doc. Jan Zaorski l. 60
ja – Andrzej Zaorski l. 20
kuzyn – Kazimierz Sachs l.16.
Z mieszkania zawieziono nas do Komendy Policji niemieckiej na ul. Krakowskie Przedmieście nr 1, gdzie kazano nam położyć się twarzą do ziemi. Leżeliśmy tak ok. 3 godz., a w tym czasie spisano nasze personalia i przywieziono jeszcze parę osób. Stamtąd przewieziono nas budą na Szucha, słyszałem wtedy charakterystyczny sygnał budy, ale od środka. Na Szucha umieszczono nas w »tramwaju«, gdzie każda próba porozumiewania się była likwidowana biciem. Przelotnie na korytarzu zobaczyłem młodego Ukraińca w mundurze wojsk ukraińskich, który nas też zobaczył i szybko zniknął. Był to starszy kolega szkolny od Zamoyskiego, Jerzy Nipanicz. Znałem go ze szkoły przed wojną, był starszy o 3 czy 4 lata. Poprzednio widziałem go dwa razy na ul. Kopernika, gdzie mieścił się Ukrainenhaus.
Z »tramwaju« cały transport więźniów wraz z nami przewieziono na Pawiak (getto było już puste i zrujnowane). Umieszczono nas (po ostrzyżeniu i parówce) na kwarantannie w podziemiach, wtedy zamknęły się za nami więzienne drzwi po raz pierwszy; było to silne wrażenie. W czasie drugiej czy trzeciej nocy na korytarzu zabito pałkami mężczyznę (potem dowiedziałem się, że był to komisarz Kruk – policjant, ale z AK); ten krzyk, ciosy pałek i powoli następująca cisza nie da się zapomnieć.
Po dwóch tygodniach przeniesiono nas z Ojcem na oddział na pierwszym piętrze, gdzie były podłogi drewniane, było cieplej, ale mnóstwo pluskiew. Dano nam z RGO pudełeczka proszku Katol, działał słabo, ale miałem rozrywkę – bo była spora instrukcja w paru językach. Niedługo Ojca przeniesiono do szpitala dzięki dr. Felicjanowi Lothowi i dr. Aleksandrowi Śliwickiemu, którzy tam jako więźniowie pracowali i mieli pewne wpływy. A o naszym aresztowaniu było już wiadomo.
Przebyłem dwa śledztwa, w czasie których tłumacz jako argumentu używał kolby pistoletu. Takie argumenty tylko wzmagają opór. Przebyliśmy złośliwe, bardzo męczące ćwiczenia na korytarzu więziennym, słynne »żabki« i przysiady. Dwa razy wzięto mnie do obierania ziemniaków, co było rozrywką. Niestety, dwaj więźniowie z naszej celi zostali rozstrzelani: młody chłopak oraz stary dorożkarz (w jego stajni przechowywany był samochód używany do akcji). Nie będę podawał więcej szczegółów z tego okresu, powiem jedynie, iż wiedzieliśmy, że poranne wywoływanie z cel – to na przesłuchanie, natomiast popołudniowe – to na rozstrzelanie. Korytarz był długi, wiele cel i ciężkie stąpanie żandarmów, brzęk kluczy, trzask zamków wprowadzały nastrój grozy. Niektórzy reagowali dolegliwościami żołądkowymi lub jelitowymi.
W dniu 2 XII 43 r. otwarto drzwi mojej celi i wywołano mnie, pisarz oddziałowy szepnął: »Na wolność«. Przez kilka minut nauczyłem się paru adresów na wolności i poszedłem do kancelarii. Na podwórzu spotkałem Ojca – żyjemy. Zawieziono nas ponownie na Szucha i tam elegancki gestapowiec pouczył nas o obowiązku przestrzegania wszelkich przepisów władz, zagroził ponownym więzieniem i obozem.
Wydano nam przepustki i wyszliśmy z workami papierowymi w rękach do »wachy« na rogu al. Szucha i Alej Ujazdowskich. Tam wsiedliśmy do dorożki i pojechaliśmy do domu na ul. Warecką. Po drodze na pl. Napoleona witały nas Panie z Zielonej Budki.
W domu była Mama, Wuj (dr Sachs), pomoc domowa i mój pies. Był płacz i śmiech. Pies chudy jak szkielet – nie chciał jeść.
A na zakończenie powiem, że zwolniono nas dzięki energii Mamy, która znała świetnie niemiecki i była osobą odważną. Znalazła osoby, które dały się przekonać przy pomocy wykonanej na miarę protezy lewej nogi i dwóch kuponów angielskiego materiału ubraniowego.
Tyle mojej relacji”.
Szkoła była ponad dwa miesiące bez dyrektora, ale działała bez większych kłopotów. Docent Zaorski natychmiast z energią zajął się pracą administracyjną, ale przede wszystkim medyczną.
Należy tu opisać inicjatywę doc. Zaorskiego, której znaczenie było wielkie zarówno dla chorych, jak i słuchaczy Szkoły. Chodzi o punkt krwiodawstwa.
Znane były powszechnie grupy krwi i sposoby przetaczania, głównie bezpośredniego, przy pomocy strzykawki Jubč. Chodziło o dostępność dawców w każdej potrzebie.W tym celu w Szpitalu dla Dzieci przy ul. Kopernika 43, gdzie doc. Zaorski był ordynatorem oddziału chirurgicznego od 1930 r., utworzony został punkt krwiodawstwa. Najpierw zebrano dawców – wśród nich było właśnie wielu słuchaczy Szkoły. Każdy dawca miał przy sobie swoją książeczkę krwiodawcy, zaopatrzoną w fotografię, z dobrze widoczną grupą krwi, rubrykami, w których wpisywano daty i ilość przetoczeń. Ale najważniejsza była wyraźnie napisana, wklejona wkładka, na której w języku niemieckim stwierdzano, iż posiadacz jest krwiodawcą, należy udzielić mu wszelkiej pomocy; figurował podpis lekarza urzędowego i pieczęć z „gapą”. Były to doskonałe, wielokrotnie w łapankach sprawdzone legitymacje. W gabinecie ordynatora był dyżur pod telefonem, kartoteka dawców i kasetka na pieniądze. Dawcy z grupą „O”, zwaną wówczas uniwersalną, otrzymywali wyższe wynagrodzenie za 1 ml niż dawcy innych grup. Czynnik Rh nie był znany w Warszawie w czasie okupacji (odkryto go w 1940 r. w USA). Część wynagrodzenia (20%) zatrzymywano na transfuzje dla niezamożnych.
Fotokopia legitymacji krwiodawcy
Punkt krwiodawstwa funkcjonował do Powstania, a dawcy krwi posiadający przy sobie książeczki wielokrotnie dawali krew rannym. Ja również byłem dawcą krwi i dzięki zachowanej książeczce mogłem jeszcze dawać krew na „Boremlowie”; np. w przeddzień Bożego Ciała w 1945 r. dałem 400 ml krwi na położnictwie, a następnego dnia razem z Rysiem Łęgiewiczem prowadziliśmy pod ręce biskupa Szlagowskiego w procesji Bożego Ciała od strzaskanej kolumny Zygmunta do zrujnowanego Kościoła Akademickiego św. Anny.
Całą jesień 1943 r. Szkoła działała normalnie; przyjęto nowy nabór słuchaczy, którzy matury zdali na wiosnę tego roku na tajnych kompletach. Współpraca z dyrektorami szkół średnich w Warszawie działała perfekcyjnie. Niby obowiązywała tajemnica konspiracyjna, ale istniały ciche porozumienia, dzięki którym maturzyści z kompletów mieli łatwy dostęp do Szkoły.
Zima 1943/44 była dość ciężka, ludzie cierpieli niedostatek, brak było żywności, ceny na czarnym rynku przekraczały możliwości finansowe większości warszawiaków. Niemcy skonfiskowali dawno futra i kożuchy, ubierano się w rozmaite stare ciuchy, a do użytku powróciły też drewniaki. Słuchacze Szkoły często tworzyli małe zespoły i uczyli się wspólnie w mieszkaniach prywatnych. Kolejno szykowano wspólne skromne kolacje, a nauka odbywała się w nocy. Nieraz koledzy z tamtych lat, mający ćwiczenia w klinikach, uczyli się razem w pokojach lekarskich.
Chciałbym tu opisać przygotowania do ćwiczeń z anatomii w Szpitalu Dzieciątka Jezus. Otóż w zakładzie anatomii patologicznej odbywały się po kryjomu ćwiczenia z anatomii prawidłowej (dr M. Afek-Kamińska). Grabarze szpitalni dostarczali zwłoki bez rodziny, które prosektor p. Makarski wraz ze mną studentem przewoził do małego pomieszczenia na I piętrze i układał na stole prosektoryjnym. Ja zaś przy pomocy dość prymitywnych urządzeń musiałem nastrzyknąć tętnice i żyły roztworem formaliny. Była to ciężka praca fizyczna i dość trudna technicznie, do tego w oparach formaliny. Szczególnie pamiętam taki zabieg, kiedy p. Makarski był pod przemożnym wpływem alkoholu, nie mógł nic pomóc, ale w poczuciu obowiązku siedział na stołku i kiwał się niebezpiecznie. Ja byłem sam, za oknami grzmiała czarna burza z piorunami, a musiałem skończyć zabieg. Było to mocne przeżycie, zwłaszcza że czasu było mało, bo zbliżała się godzina policyjna. Nie wyobrażałem sobie, że zostanę w tym miejscu na noc. Wszystko udało się szczęśliwie, ale wyszedłem z zakładu cały przesiąknięty zapachem formaliny.To jeden z przykładów, iż zajmowaliśmy się także zadaniami specjalnymi.
Na wiosnę 1944 r. Szkoła liczyła już ( wg odręcznie sporządzonej przez doc. Zaorskiego notatki) ok. 1990 słuchaczy od początku istnienia. Sytuacja w Warszawie stawała się coraz bardziej napięta wobec szybkiego przesuwania się na zachód frontu wojsk sowieckich. Ogromna większość koleżanek i kolegów tkwiła w działalności konspiracyjnej, wyczuwało się zupełnie „namacalnie” wzrost napięcia. Mimo to sesje egzaminacyjne (tzw. pierwsze rigorosum) po dwóch latach medycyny przebiegały sprawnie. Wakacji i tak nikt nie miał, bo gdzie można było wyjeżdżać? Chyba tylko do miejscowości na linii EKD lub Konstancina. Niektórzy mieli w lasach Kabackich lub w Puszczy Mariańskiej obozy ćwiczebne AK, a także harcerskie.
W drugiej połowie lipca napięcie doszło niemal do szczytu. Pod koniec miesiąca była, jak pamiętamy, pierwsza koncentracja, rozwiązana po kilkunastu godzinach, a w dniu 1 sierpnia 1944 r. wybuchło Powstanie. Docent Jan Zaorski objął swoje stanowisko jako naczelny chirurg szpitala powstańczego w podziemiach gmachu PKO, żona Maria Zaorska (ps. Kazimiera) miała przydział do kuchni wojskowej w domu Wedla na rogu ul. Szpitalnej. Studentka Barbara Zaorska (córka) ze swoim maleńkim synkiem została na trzy dni przed Powstaniem wywieziona do Skolimowa, a Andrzej Zaorski miał przydział do zgrupowania „Chrobry II” w Domu Kolejowym. Mieszkanie pozostało puste, bo nasz wuj dr Edmund Sachs (74 lata) nie wierzył w Powstanie i udał się do znajomych – szczęśliwie, bo nasz dom runął 8 września, zniszczony doszczętnie. Runął gmach naszej Szkoły, mieszkanie prof. Czubalskiego, spłonęły wszystkie kartoteki. Profesor Czubalski nie był w oddziale wojskowym, ale jego syn Mieczysław walczył w Śródmieściu, m.in. zdobywał małą PAST-ę. Docent Tadeusz Jaczewski walczył w Śródmieściu. Chirurdzy operowali w szpitalach i punktach sanitarnych. Inni lekarze walczyli na wielu odcinkach frontu Powstania. Wiele osób zginęło, m.in. – prof. Edward Loth na Mokotowie, prof. Stanisław Przyłęcki w Śródmieściu.
Działalność Szkoły dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego doc. Jana Zaorskiego w Warszawie zakończyła się w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego. Wielu słuchaczy (chłopców i dziewcząt) zginęło, wielu nie wróciło z niewoli, wielu zginęło wywiezionych z Warszawy do obozów koncentracyjnych, wielu zginęło w Powstaniu. Ale ogromna większość, ponad 1200 osób, skończyła studia, uwieńczone dyplomem lekarza w Warszawie, Poznaniu i Krakowie. Dzięki temu możliwe było choćby częściowe uzupełnienie strat w polskiej służbie zdrowia, jakie spowodowała wojna, w tym Katyń pochłonął 352 lekarzy, 50 farmaceutów, 60 weterynarzy. Lekarze wojskowi zginęli na frontach włoskim, zachodnim, afrykańskim lub pozostali poza krajem. Lekarze cywilni zginęli w obozach koncentracyjnych i więzieniach.
Szkoła Zaorskiego, Uniwersytet Ziem Zachodnich, Uniwersytet Warszawski, Uniwersytet Jagielloński dzięki tajnym studiom medycznym przysporzyły medycynie polskiej wielu lekarzy, którzy częściowo zapełnili lukę wojenną i pokoleniową wśród personelu medycznego służby zdrowia w naszym kraju.
Tajne Studia Medyczne w Warszawie 1940-1944
Wspominany do dziś
Juliusz Smoczyński
Wspominany do dziś
Doktor Ewaryst Lehmann z Torunia w liście do redakcji pisał: „Zbliża się 30 rocznica śmierci naszego nauczyciela, wychowawcy i niedościgłego mistrza. Warto jego sylwetkę przypomnieć, szczególnie teraz, kiedy na służbę zdrowia sypią się zewsząd gromy, i to zasłużone i niezasłużone”. Potem były inne listy, telefony, wizyty – wszystkie poświęcone tej samej sprawie — przypomnienia postaci doktora Jana Zaorskiego.
Czym sobie zyskał i zaskarbił ten lekarz taki szacunek i uznanie, że po latach wciąż o nim pamiętają, i to nie tylko jego koledzy, uczniowie, ale także pacjenci? Na to pytanie odpowiedział pan Grzegorz Wapiński, emerytowany pracownik warszawskiej Elektrowni, a przed laty pacjent dr. Zaorskiego: „Po prostu był lekarzem, bardzo dobrym lekarzem, a przy tym prawdziwym człowiekiem. I to właściwie wszystko...”
Rodzina Zaorskich od wieków zrosła się z Warszawą. Tradycyjnie już swych synów kierowano na konsyliarzy, jak dawniej mówiono. To już szóste pokolenie medyków działa w tej rodzinie. I jeszcze jedna tradycja tam panuje – służba Ojczyźnie. Jeden z Zaorskich był lekarzem w powstaniu styczniowym, czy można więc się dziwić, że dr Jan Zaorski, kiedy wybuchła I wojna światowa, wstąpił do Legionów, że potem walczył z hitlerowskim najeźdźcą i że ta walka nie skończyła się wraz z klęską 1939 roku?
Zaczęła się okupacja, czas eksterminacji narodu polskiego, w szczególności jego inteligencji. Likwidacja zakładów naukowych i szkół typu wyższego pozbawiała ówczesną młodzież możliwości studiów. Każdy czyn zmierzający do podniesienia naukowego poziomu naszego społeczeństwa był czynem karanym – w najlepszym wypadku więzienie i obóz koncentracyjny, nierzadko śmierć. Świadomy konsekwencji, ale i konsekwentny w oporze dr Jan Zaorski mówi swoje „nie” planom okupanta. W porozumieniu z tajnymi władzami akademickimi i młodzieżą stołeczną organizuje Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego. Utworzona przez niego Szkoła nie nosi, rzecz oczywista, tej dumnej nazwy, jednakże była nim de facto. Oto co na ten temat mówi dr Krzysztof Tęczyński, jeden z absolwentów Szkoły Zaorskiego: „My wszyscy, którzy od 1939 r. marzyliśmy o studiach lekarskich, wreszcie w 1941 r. otrzymaliśmy taką szansę. Wprawdzie »zaledwie« w ramach Prywatnej Szkoły dla Sanitarnego Personelu Pomocniczego w Warszawie, bo taką oficjalną nazwę nosiła uczelnia, lecz według programu pierwszych lat Wydziału Lekarskiego. Nie muszę dodawać, że program ten był absolutnie nieznany Niemcom, Uczyli nas w tej »zawodówce« najwybitniejsi polscy profesorowie, i to nie –jak chcieli hitlerowcy –sztuki zamiatania korytarzy, mycia szkła laboratoryjnego i stawiania pijawek, ale najprawdziwszej medycyny”.
Warunki, w jakich studiowano, były niezwykle trudne. Stałe zagrożenie osobiste profesorów i studentów doprowadziło do swoistej i charakterystycznej mobilizacji, polegającej na masowym udziale w wykładach, pełnych kompletach w grupach ćwiczeniowych i w żelaznym przestrzeganiu terminów egzaminów. Młodzież, a i profesura, świadomie wyrażała w ten sposób opór przeciw okupantowi, który zakazał i karał śmiercią nawet próbę podjęcia studiów wyższych.
Spośród studentów przeważająca liczba należała do tajnych podziemnych organizacji, ale na terenie Szkoły o tym się nie mówiło, aby nie spowodować dodatkowego zagrożenia. Tylko nagłe zniknięcie kolegi lub koleżanki było szeptem komentowane – zginął w akcji, aresztowany, wywieziony do obozu koncentracyjnego lub na roboty. Nie ustrzegł się i sam Doktor. W 1943 r. hitlerowcy aresztowali go wraz z synem Andrzejem, studentem jego Szkoły. Więzieni byli w osławionej katowni na Szucha, a później na Pawiaku. Na szczęście udało się ich stamtąd wyrwać...
Powstanie Warszawskie położyło kres działalności Szkoły Zaorskiego. Ale nie zakończyło działalności jej licznych wychowanków – walczyli, a także ratowali zdrowie i życie żołnierzy oraz ludności cywilnej. Tak samo zresztą działał ich mistrz – dr Zaorski. Był chirurgiem w największym powstańczym szpitalu w podziemiach Banku PKO.
Potem przyszła wolność. Już w 1945 r. najpierw na Pradze, a potem w lewobrzeżnej Warszawie powstał ponownie Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego. Słuchacze od Zaorskiego, ci, którzy przeżyli wojnę, wrócili na studia. Zaświadczenia wykładowców, zachowane legitymacje były wszędzie honorowane i weryfikowane, a słuchacze kierowani na odpowiedni rok studiów. Zdarzało się, że i na piąty. W ten sposób już w 1946 r. zaorszczacy otrzymywali pierwsze, prawdziwe dyplomy lekarskie. Było to udziałem wielu, a m.in. dziś już wybitnych naukowców, jak np. prof. dr Tadeusz Krzeski, i jego żony Ireny. W sumie ok. 1900 lekarzy praktyków, uczonych miało pierwszy kontakt z medycyną w Prywatnej Szkole Zawodowej dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego w Warszawie. Mijały lata. Doktor Jan Zaorski nadal uczył i leczył. Z pasją oddawał się jednemu i drugiemu. Wspomina jego syn, również lekarz (dziś emerytowany dyrektor stołecznego szpitala przy ul. Banacha), dr Andrzej Zaorski:
„Może to nie wypada, może to nieskromnie tak mówić, ale On dla mnie był nie tylko ojcem – również wzorem lekarza. Widział chorego, rozumiał go, współczuł mu. Pacjent to nie jednostka chorobowa, to żywy, konkretny człowiek, oczekujący twojej pomocy – stale powtarzał. – Lekarz to nie profesja, to służba, społeczna służba...”
I może właśnie dlatego, mimo upływu 30 lat od chwili Jego śmierci (zmarł 10 marca 1956 r.), Jego koledzy, uczniowie i pacjenci serdecznie Go wspominają i pamiętają o Nim do dziś.
„Kurier Polski” nr 48 z 10 marca 1986 r.